niedziela, 29 stycznia 2017

Na sucho przeciw wysuszaniu!

Farbowanie, suszenie, prostowanie, kręcenie, tapirowanie, lakier, słońce i mróz to tylko kilka grzechów jakie popełniamy na naszych włosach, a co robimy żeby o nie zadbać? Niestety z tego co słyszę wśród znajomych często niewiele. Od razu mówię, że mycie włosów to nie pielęgnacja, niezależnie czy robisz to codziennie czy dwa razy w tygodniu i czy używasz do tego szamponu z sieciówki czy tego drogiego z reklamy z odżywką, pielęgnacja zaczyna się gdy oprócz tego używasz dodatkowo odżywki, maseczki, serum, olejku czy choćby jedwabiu. Dziś opowiem wam o trzech sposobach pielęgnacji na suche włosy.
Ostatnio dałam moim włosom nieźle do wiwatu, od dekoloryzacji, farbowanie, rozjaśniania po prostowanie i kręcenie, przez co stały się suche, łamliwe i zaczęły się puszyć. Dwa lata temu uratował je zabieg Pro Fiber, którego efekty utrzymywały się prawie przez rok, ale cena troszkę przerasta kieszeń zwyczajnej dziewczyny z małego miasta, więc zaczęłam szukać czegoś w zamian do domowej pielęgnacji, oprócz tych fajnych szamponów, używam odżywek i maseczek, które spłukuję i choć są skuteczne i naprawdę odżywają to kiedy jednak włosy wyschną efekt końcowy nie jest zadowalający. Nie lubię kiedy moje włosy wyglądają jak siano więc znalazłam sposób, żeby codziennie wyglądały świeżo i lekko jak po wizycie u fryzjera, bo w pielęgnacji nie chodzi o obciążanie, tylko o odżywianie. Tak więc moje trzy sposoby to Dwufazowy eliksir, Aksamitny krem i Olejek odbudowujący.
Dwufazowy eliksir od L'oreal dostałam w zeszłym roku do przetestowania z wizaz.pl i już ze mną została. To bardzo lekka odżywka, którą rozpyla się jak spray jest połączeniem bezbarwnego olejku i tajemniczej różowej wody, które trzeba zmieszać przed zastosowaniem, zależnie od potrzeb możemy użyć jej troszkę lub troszkę więcej :D Po wyprostowaniu wystarczy raz czy dwa psiknąć na końcówki, ale żeby utrzymać w ryzach loki przyda się parę razy w trakcie układania. Włosy łatwo się rozczesują i mają zdrowy połysk wyglądają naprawdę zdrowo. Idealny do codziennego stosowania.
Aksamitny krem nawilżający Pantene to wyższy poziom pielęgnacji, używam go tylko raz dzień po umyciu włosów, jedna czy dwie pompki na końcówki w ten sposób wyglądają jakby własnie były podcinane, są równe i włosy wyglądają na gładkie, są nawilżone, ale nie tłuste, nie ma śladu elektryzowania i odstających pojedynczych krótszych włosów. Wyglądają jak te u telewizyjnych gwiazd i celebrytek, jakby układało się je cały dzień. 
Olejek a właściwie Eliksir odbudowujący od L'oreal to najwyższy, najintensywniejszy i najskuteczniejszy sposób na spalone koloryzacją, rozjaśnieniem, prostowaniem czy suszeniem końcówki. Zamiast je ścinać warto zainwestować w "Magiczną moc olejków". Przeciwdziała rozdwajaniu, odbudowuje i nadaje blasku nawet tzw. "patyczkowym końcówką" które łamią się niemiłosiernie. Ja z moich ciemnych włosów zeszłam do prawie siwych końcówek podczas ostatniej koloryzacji sombre i jak łatwo się domyślić, końcówki stały się sztywne, matowe i jakby szeleszczące. Olejek nie nadaje się do nakładania na całe włosy, choć zapach kusi by to zrobić, jednak tylko końcówki które są naprawdę zniszczone będą wyglądać bosko po jego zastosowaniu. Stają się gładkie, pod palcami nie da się wyczuć żadnych nierówności, błyszczą i stanowią jedną idealnie spasowaną całość. Dla mnie okazał się niezwykłym odkryciem i prawdziwym ratunkiem.
Z taką pielęgnacją moje włosy codziennie wyglądają jakby własnie przeszły zabieg pielęgnacji w prestiżowym salonie i z pewnością nie jedna kobietka może mi pozazdrości, długich pięknych włosów, zawsze idealnie ułożonych i lśniący, a zarazem lekkich i bardzo naturalnych. Wy też zadbajcie o swoje włosy dziewczyny, bo to wasza najpiękniejsza ozdoba. 

niedziela, 15 stycznia 2017

Donat Oreo czyli Amerykańska Żabka!

Czy jest na świecie ktoś kto choćby ze słyszenia nie zna Oreo? Nowojorskie ciastka dawno podbiły świat i pojawiały się w najróżniejszych formach, od tortów, przez czekolady aż do lodów, sama nawet kiedyś piekłam muffinki o tym smaku. O tych markizach, mówiło się i mówić będzie ze względu na uzależniający (ponoć bardziej od narkotyków) smak, wzruszające reklamy na dzień ojca (ja na niej płakałam), memy kojarzone z wyglądem, aż po rekordy świata bite pod nazwą tych czarno białych słodyczy. Szał który ogarnął USA już dawno wylał się na cały świat, wciąż pojawiają się jakieś nowości i szaleństwa z ciastkami związane, od kilku dni można na przykład kupić w sieci Żabka/Fresh Market donata Oreo.
Oczywiście moja natura testera nie pozwoliła mi przejść obok tej nowości obojętnie. Po pierwsze uwielbiam smak który kojarzy się z tymi ciastkami, po drugie lody na patyku które latem jadłam były cudem w gębie, a po trzecie w końcu donaty to mój ulubiony grzech dietetyczny. No więc już na pierwszy rzut oka, bez patrzenia na nazwę wiemy, że ten akurat wariant na pewno ma coś wspólnego z Oreo. 
Czarne ciasto, biała polewa i widoczne kawałki ciastek, nie ma opcji, żeby go pomylić z innym, ale dla tych mniej spostrzegawczych i sprytnych mamy jeszcze piękną papilotkę z nazwą. Głęboko liczyłam że smak, będzie zbliżony do tych pysznych lodów, które jadłam w wakacje, czyli gorzkie mocne ciastko, zrównoważone słodką kremową masą, no i rzeczywiście ciastko jest nadziane.
Kremu jest nawet sporo, ale... to jednak nie do końca to czego oczekiwałam. Być może dwa donaty na jakie trafiłam nie były pierwszej świeżości, a może po prostu już takie są, ale ciasto jest suche a nie wilgotne jak na ten rodzaj pączka przystało. Czuć co prawda smak Oreowego ciastka, ale to raczej coś w rodzaju domowego ciasta czekoladowego z aromatem słynnej markizy. Krem również nie ma tak intensywnego smaku jak oryginalny. Całość to raczej jakaś odmiana ciasta W-Z niż ekstra amerykański przysmak. Ja się zawiodłam, ale to wciąż tylko moja opinia. Miłośników Oreo i donatów zachęcam do zapolowania na tą nowość bo jej cena to 2,5 zł, a być może okaże się on dla was strzałem w 10, ja jednak wole oryginalne markizy :)

niedziela, 8 stycznia 2017

Hej dziewczyno spójrz na misia - czekoladowego misia... On poprawi humor Ci...

Pozostając w temacie czekolady ( i piosenek we własnej interpretacji :D), dziś rozbieramy złotego misia od Lindt, a robię to dla tego, że sama kiedyś chętnie bym się dowiedziała, czy warto wydać średnio te 15 złoty, na czekoladową figurkę z ozdobnym serduszkiem na szyi. Wciąż bym się wahała, gdyby nie to, że dostałam go w prezencie z kalendarza adwentowego na Facebooku, tak więc teraz mogę go bezkarnie rozebrać na części pierwsze 😋.
Złoty miś prezentuje się naprawdę godnie na półce, spokojnie mógłby postać tam jeszcze trochę, ale za długo nad nim myślałam, żeby od tak zostawić go w spokoju. Poza tym ten jego naszyjnik z serduszkiem bardzo mi się podoba i głęboko rozważam zrobienie z niego własną biżuterię, Chokery są teraz modne 😈. Niestety sznurek choć z solidnego materiału na szyje za krótki, ale za to jaką śliczną i słodką bransoletkę mam :D No dobra ale nie o opakowanie tu chodzi, rozbieramy go...
No i mamy nagiego misia, jest naprawdę ładnie wykonany w każdym detalu, wypukłe oczka, wyraźne napisy i nawet pazurki, widać, że to solidny kawałek czekolady, no i zapach... Naprawdę wyjątkowy, intensywny. mleczny od razu chce się go gryźć ( a tu jeszcze fotkę trzeba strzelić :/). Na myśl o dobraniu się do niego miałam większy uśmiech niż on sam. No i oczywiście szybko zabrałam się do pożerania biednego nieświadomego niczego misia...
Do tematu nie da się podejść inaczej jak przy kawie, bo miś to typowy wyrób mleczny Lindt, 100% czekolady mlecznej w mlecznej czekoladzie. Miś to nie jest jakaś tam figurka gwiazdora za 3 złote w bierdonde czy innym gadzie, to upominek dla szefa czy narzeczonej która lubi zakupy w Posnanii (wcale nie pije to cen w niektórych sklepach). W każdym razie nasz czekoladowy pocieszyciel to dwa razy grubsza czekolada i kilka razy lepsza. Tego smaku nie można porównać z żadną inną czekoladową figurką (poza zajączkiem Lindt, ale przecież to chyba to samo...). Jeśli próbowaliście Lindor to możecie sobie wyobrazić jak smakuje ten zwierzak, bo to dokładnie tan sam smak, nie samej czekolady, ale jakby połączenia z nadzieniem. Powiem wam, że po zjedzeniu tego kawałka ze zdjęcia, zdecydowanie musiałam napić się kawy i już wiedziałam, że do przez kilka dni moje czekoladowe ja, będzie zaspokajane, kawałek po kawałku zjadając złotego niedźwiadka. 

Teraz już wiem, że zamiast wymyślnych bombonierek, czy paczuszek z różnymi kolorowymi ozdobami z czekolady, w przyszłe święta podaruje mojej przyjaciółce, siostrze, chrześnicy i jeszcze kilku osobą słodziaka w złotym futerku z bogatym wnętrzem, on jest smaczniejszy i ładniejszy. 

piątek, 6 stycznia 2017

Słodkiego miłego życia... - Trzech Czekoladowych Króli wśród pralinek.


Z okazji święta Trzech Króli test trzech pralinek czekoladowych, Kinder Schoko-Bons, Lindt Lindor i Mister Choc Misie. Każda inna, każda wyjątkowa i idealna na świąteczne dogadzanie ;)

Na pierwszy ogień, a raczej gryz idzie niemiecka pralinka Mister Choc z Lidla, kupiłam ją właśnie w celu porównania jej do dwóch pozostałych. Zapowiadała się całkiem smacznie, dostępna jest w trzech smakach; mleczne, tofii i owoce leśne, po te ostatnie sięgnełam. W głowie miałam smak pomiędzy lodami jagodowymi a jogurtem owocowym, co wydawało się fajną odmianą przy mlecznych Kinderkach i czekoladowych Lindorkach. Po pierwsze, jeśli chodzi o wielkość i pierwsze wrażenia, są one wielkości pośredniej, ale mają fajny kształt misia, są w mlecznej czekoladzie i to sprawia, że są bardzo słodkie. Nadzienie ma kolor malinowy i nie przypomina ani lodów ani jogurtu, to raczej coś po środku, no i "szeleści między zębami. To chyba przez te "kulki smakowe", troche ciemniejsze plamki w nadzieniu. Jak dla mnie nie mają w sobie tego intensywnie mlecznego smaku, który dla mnie jest wyznacznikiem przy szukaniu najlepszej pralinki, ale za to zdecydowanie są najtańsze z tych które dziś omawiamy, więc na pewno skuszę się na pozostałe żeby sprawdzić jak to z nimi będzie.

Drugie będą Schoko-Bonsy, każdy kojarzy pewnie reklamę tego wielkiego cukierka co oszukuje żeby wygrać w gorące krzesła?! Wiecie co? Ja też dała bym się skusić. Cukierki w kształcie jajek, kryją grubą warstwę czekolady i mleczne nadzienie z nutką wanili jak sądze i małymi kawałkami orzeszków. Nie szeleści jednak między zębami jak poprzednie nadzienie a raczej jest do chrupania. Dla mnie naprawdę genialna sprawa, Mleczna czekolada charakterystyczna dla Kinder, szybko się rozpływa, potem jest kremowe nadzienie, przywodzące na myśl smak dzieciństwa (mojego, bo nie wiem czy wam też ktoś pierwsze Kinderki z Niemiec na święta przywoził), a na końcu jeszcze przez chwilę dla utrzymania smaku chrupię się malutkie kawałki orzeszków. Ja osobiście uwielbiam te cukierki i o ile nie jem zbyt wiele czekolady na raz ( to już chyba starość) to całą paczkę tych cukierków zjeść potrafię. Nie są one jednak zbyt tanie, no ale cóż, czego się nie robi dla odrobiny przyjemności :D

Numer trzy, dla mnie numer jeden, najdroższe, największe, najczekoladowsze (wiem że nie ma takiego słowa ale w moim słowniku już jest) i najsmaczniejsze. Jak to mówi ich reklama... (pierwsza chyba, która nie kłamie, bo to że świstak siedzi i zawije je w te sreberka, w dobie mechanizacji jakieś wątpliwe...) czekoladowe arcydzieła stworzone przez Maître Chocolatier LINDT. Jak dla mnie czekoladowa rewelacja, 100% czekolady w czekoladzie, mlecznej oczywiście. Chrupka czekolada, i kremowe czekoladowe nadzienie, które rozlewa się na języku pod wpływem ciepła sprawia, że i ja się rozpływam. Jest jednak tak słodkie że jedna czekoladowa bomba zdecydowanie zaspokaja czekoladowe "coś bym zjadła". Otoczka z czekolady nie jest tak gruba jak w Schoko-Bons, ale pozostaje grupka (nie mylić z chrupiąca, to nie orzeszki), obstawiam, że gdyby była tabliczką czekolady słychać by było pękanie. Nadzieje jest kremowe i wypełnia prawie całą pralinkę, nie różni się kolorem od zewnętrznej czekolady ale jest tak słodkie, że czuć je całym podniebieniem, co raczej szybo zaspokaja nasze apetyty. Prawda jest jednak taka, że to szwajcarskie cudo i jak szwajcarskie zegarki jest idealnie... drogie. Na Polskie realia to raczej rarytas z najwyższej półki, niewiele znam osób, które do kawki zajadają się tymi czekoladkami, ale jak to mówią, za luksus trzeba płacić, bo inaczej przestaje być luksusem.

W tym zestawieniu mogło by się znaleźć jeszcze kilka cukierkowych rewelacji, jak Deserki Wedla, Ferrero Rocher i wszystkie inne jakie przyszły Wam do głowy, ale mamy święto Trzech Króli i trzy cukierki mi w zupełności wystarczą, o reszcie możemy podyskutować pod postem w komentarzach, chętnie posłucham waszych uwag i spostrzeżeń, a nawet sugestii i może w przyszłości jeszcze zrobię podobne testy. Miałam wam jeszcze rozebrać złotego misia od Lindt, ale żeby się za słodko nie zrobiło to w kolejnym wpisie go zjemy...

Tak więc kochani, dziś życzę Wam ... Słodkiego, miłego, życia! Jest tyle pralin do zdobycia ;)

środa, 4 stycznia 2017

Stypendium Pani Swojego Czasu - Nowy rok, nowe wyzwania.

Cztery dni temu rozpoczęliśmy nowy rok, według większości horoskopów dla mnie będzie to czas, spełnionych marzeń, podróży i sukcesów, ale nawet przeznaczeniu trzeba czasem pomóc. Tak więc niech porażki staną się lekcjami, plany - działaniami, słabości - wyzwaniami, wątpliwości zamieńmy w wiarę a niepewność w impuls do działania. Ja mam jeszcze jedno wyzwanie swoje lenistwo i odkładanie wszystkiego na później czas zmienić w umiejętne zarządzanie swoim czasem i do tego przyda mi się pewne wyjątkowe stypendium, o które już dziś walczę.

Pewna bardzo fajna kobietka bardzo zainteresowała mnie swoją akcją oto co o niej pisze;

Ponieważ już za moment startuje kurs "Zrób to dziś, czyli jak nie odkładać na jutro" ruszamy ze STYPENDIUM PSC! Zapraszam do udziału wszystkie kobiety, które mają w głowie jakieś przedsięwzięcie, z którym chciałyby wyjść do ludzi (blog, firma, fanpejdż, organizacja itp) a CIĄGLE ZWLEKAJĄ.


Mój blog powstał chwilę przed końcem roku, i jest to już moje trzecie podejście do prowadzenia czegoś, co będzie wartościowe nie tylko dla mnie, ale też dla ludzi których mogę zainteresować. Mam dużo do powiedzenia i wiem że wielu z was jest tego ciekawa, problem polega na tym, że nie zawsze mam na to czas, a przynajmniej tak mi się wydaje. Myślę, że każdy sposób by rozkręcić to przedsięwzięcie jest dobrym sposobem. Pewnie i wy macie w głowie jakieś plany i postanowienia, a wydaje wam się że nie macie na to czasu, więc może przekona Was ta dziewczyna która pisze o sobie tak: Nazywam się Ola i jestem Panią Swojego CzasuOd 10 lat uczę jak zarządzać swoim czasem, a moją misją jest sprawienie, by Kobiety uwierzyły w to, że potrafią robić to doskonale. Wierzę, że każda Kobieta potrafi wziąć czas w swoje ręce i zarządzać nim po swojemu - na Kobiecy sposób.Nie jestem coachem, robię głupie miny i czasem mówię "dupa". Jeśli to dla Ciebie problem, to raczej się nie polubimy.


Mnie to przekonuje i liczę, że uda mi się dostać to stypendium, a jeśli nie to i tak nauczę się zarządzać swoim czasem a ten blog stanie się hitem, bo porażki są lekcjami, a wyzwania celami i właśnie taka postawa będzie mi towarzyszyć cały 2017 rok. Wam również tego życzę z całego serca. Jak to powiedział niedawno Keanu Reeves "
Nikt z nas nie opuści tego świata żywy, więc, proszę, przestań się obciążać zbyt wieloma myślami i zakazami. Jedz pyszne jedzenie. Biegaj w słońcu. Skacz do morza. Mów prawdę, która kryje się w twoim sercu. Pozwól sobie na głupoty. dź przyjacielski. Bądź zabawny." a ja dodam znajdź na to wszystko czas ;)