środa, 26 kwietnia 2017

Depilacja która nie boli! Teraz to możliwe!

Dawno mnie nie było, ale dużo się wydarzyło, wzięłam udział w wyjątkowym teście, odkryłam technologiczny cud, zaprojektowany z myślą o kobietach takich jak My! Wyrzuciłam do śmieci wszystkie moje maszynki, która podrażniały skóre i sprawiały że odrastające włoski kuły, nie tylko w oczy :D Depilator wylądował na samym dnie szafy i zbiera kurz, koniec z bólem, czerwonymi krostkami, czy wrastającymi włoskami! Naprawdę istnieje depilacja bezbolesna i w dodatku bardziej trwała niż ta woskiem, depilatorem czy czego wy tam używałyście. Początkowo sceptycznie nastawiona, no bo co tam jakiś błysk światła którego nawet nie czuje może zdziałać, dziś zakochana bez pamięci jak w moim ekspresie do kawy. Philips Lumea Prestige BRI956, bo to o nim dziś będzie mowa, okazał się czymś więcej niż spełnianiem marzeń. Już możecie mi zazdrościć, albo zainwestować w niego bo warto!!!
Urządzenie jest zapakowane z zgrabne pudełeczko, które kryje w sobie poręczne urządzenie, trzy dodatkowe nakładki, kosmetyczkę, szmatkę instrukcję obsługi i dość sporą ładowarkę. Po rozpakowaniu, pudełko idzie w kont, bo w bardzo porządnej kosmetyczce z przegródkami mieści się wszystko.


Samo urządzenie jest lżejsze niż się początkowo wydaje, jest bardzo poręczne i spokojnie można go używać z pomocą jednej ręki, drugą robić makijaż, albo układać włosy, mi się udawało :D Nie ma powodu do strachu, że się "pstryknie" gdzieś obok, bo jest zabezpieczenie od przypadkowych blasków. Urządzenie ma też funkcję, która sama dopasowuje intensywność depilacji, można ją oczywiście w dowolny sposób zmniejszać i zwiększać, bo jest 5 poziomów. Więcej o samym użyciu zobaczcie na moim filmiku:

Użycie Philips Lumea.

Jeśli chodzi o działanie, to rewelacja jest zbyt małym słowem. Naprawdę zaskoczył mnie efekt! Choć po pierwszych dwóch użyciach, byłam przekonana, że to pic na wodę i fotomontaż, to przed 4 zastosowaniem zdałam sobie sprawę, że ja nie muszę się już pozbywać włosków przed naświetlaniem, bo po prostu zostało ich tak niewiele. Najbardziej widać to pod pachami i w okolicach bikini. Dla mnie efekt jest na milion procent satysfakcjonujący! Wydaje wam się że cena w okolicach 2500 zł to dużo? Taki zabieg u kosmetyczki kosztuje od 200 - 1000 zł na jedną partię a sesje trzeba powtarzać minimum 3 razy. więc już po 3 zabiegach na pachy macie w kieszeni 500 zł i kilka tysięcy na wszystkich pozostałych partiach zaoszczędzone. Wiem, że nie u wszystkich takie zabiegi u kosmetyczki przynosiły takie efekty, jak Philips Lumea u mnie na wszystkich partiach! Jedyny minus o którym muszę wspomnieć, to że, nie działa on na jasnych włosach! Z ciekawości musiałam to sprawdzić na swoim super jasnym meszku na twarzy i tu niestety pozostaje mi tylko wosk :(

Jednak moje idealnie gładkie bikini, zainspirowało mnie do spakowania walizki i wyruszenia na Kretę, więc wypatrujcie już niedługo recenzji biura podróży i zdjęć ze słonecznej Grecji :D

wtorek, 14 marca 2017

Smak(i)Ja - #zakochaniwsmaku

Dziś szybko, krótko i na temat, o kończącym się projekcie TRND Polska oraz Zott Smakija. Udało mi się w końcu dostać, ostatnią partię, której szukałam dość długo, nie rozumiem czemu, jest taki problem z kupieniem wszystkich smaków tej pysznej przekąski. Nie udało mi się w ogóle nigdzie dostać czekoladowej i cynamonowej i naprawdę chciałabym ich spróbować, pozostałe jednak kupiłam, a śmietankowej się naprawdę zakochałam.
Ogólnie lubię kaszkę na mleku, ale nie jakieś tam sztuczne i rzadkie jak na wodzie, tylko takie prawdziwe gęste na mleku. Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie więc Smakija, bo ich kaszki są tak gęste, że można je jeść widelcem! Owocowe dodatki są jak drzemy i przeciery domowej roboty, smakuje po prostu domowo. Ja jednak zakochałam się w śmietankowej, którą mogę jeść trzy razy dziennie, jest naprawdę idealna, odpowiednio słodka, gęsta i baaardzo śmietankowa. Ogólnie warto po nie sięgnąć, jeśli je znajdziecie! Kaszka na mleku to zdecydowanie dobry pomysł na deser, drugie śniadanie, czy przekąskę w środku dnia - i mój sposób na wyeliminowanie czekolady od której byłam mocno uzależniona :D
Zapraszam Was też na stronę https://www.trnd.com/pl/ gdzie sami możecie testować produkty takie jak ten i wiele innych. 

niedziela, 12 marca 2017

Liczy się Prosty Skład - naturalnie

Dziś nie tylko o kosmetykach, ale też miejscu gdzie można je kupić. Śrem to małe miasto i choć szybko się rozwija i pojawia się tu coraz więcej ciekawych miejsc, jak na przykład najlepsze w Polsce restauracje, ekstremalnie fajne escape roomy, to pod względem kosmetyków, wciąż daleko nam do dużych miast. Mamy oczywiście Rossmanna, a nawet dwa, kilka osiedlowych drogerii, ale od niedawna mamy też fajny sklepik z naturalnymi i ręcznie robionymi kosmetykami. Trafiłam tam całkiem nieplanowanie w poszukiwaniu dobrego olejku do kąpieli. oczywiście znalazłam bardzo dobry, ale trafiłam też na inny skarb do pielęgnacji.
Zacznijmy jednak od miejsca, czyli mały sklepik gdzie mieszczą się może ze trzy osoby, stawia pierwsze kroki na naszym podwórku, w środku mnóstwo ciekawych i godnych uwagi rzeczy i kilka słynnych marek jak Vianek czy Yankee, ale też wiele mniej kojarzonych jak Stara Mydlarnia czy EO Laboratorie. Mydełka na wagę, olejki, świeczki, szampony to tylko niektóre rzeczy, które można tam znaleźć, a z pewnością każdy trafi na coś dla siebie, przy czym ceny również pozytywnie was zaskoczą. Ja znalazłam tam trzy produkty, które moim zdaniem godne są polecenia.
Pierwszy, najważniejszy, najlepszy i mój nowy Must Have to krem/maska do rąk EO Laboratorie z avocado. 98,5% naturalnych składników czyli organiczny olej avocado, proteiny kaszmiru, olej pistacjowy i prowitamina B5 - to prosty i naprawdę skuteczny skład kremu. Moje ręce nigdy wcześniej nie były tak odżywione i nawilżone w tak szybkim tempie. Krem wchłania się niemal błyskawicznie a przez długie godziny ma się wrażenie, jakby dopiero co się je smarowało, przy czym nie zostawia tłustego filtra na skórze, tylko ją nawilża i to głęboko. Moje suche kostki, pękająca po zimie skóra na rękach, teraz nagle wygląda, jakbym codziennie stosowała zabiegi kosmetyczne na ręce. Z każdą chwilą jest gładsza, wydaje się młodsza, jest po prostu świetnie odżywiona, musicie sami spróbować, tym bardziej, że to wydatek zaledwie około 13 zł.


Druga rzecz która mnie zauroczyła to puder do kąpieli, sprzedawany na wagę, sprawia, że skóra jest nawilżona jak po użyciu oliwki, przy czym nie osiada na wannie. Woda staje się jakby mleczna i czuje się jak Kleopatra, ona również kąpała się w mieszankach z naturalnych składników, co prawda te są trochę bardziej wymyśle, jak na przykład olejek arganowy, ale koncepcja ta sama.
Ostatni to olejek do kąpieli w uroczej buteleczce, wybrałam malinowy, nie jest słodki tylko pachnie jak owoc zerwany prosto z krzaczka. Buteleczka za około 20 zł mi wystarczyła na 10 kąpieli, ponieważ jest bardzo wydajny, na prawdę niewiele trzeba by kąpiel była przyjemnością. Po wyjściu z wanny nie używam już balsamu, ani żadnych środków nawilżających, bo skóra zatrzymuje wodę, staje się gładka i o wiele lepiej odżywiona niż przy użyciu jakichkolwiek kremów.
To są tylko trzy produkty, które tam znalazłam, ale przy każdej kolejnej wizycie planuję testować coś nowego, wam również polecam wycieczkę i znalezienie czegoś dla siebie, a także spróbowanie tego genialnego kremu maski do rąk, za nią ręczę. Fajne miejsce i naprawdę warto się otworzyć na nawet rzeczy, tym bardziej, że ceny są naprawdę przystępne dla małomiasteczkowych portfeli, zwykłych dziewczyn jak ja. Też kiedyś wahałam się przed wchodzeniem do takich miejsc, bo ceny, bo naturalne to nie dobra, bo się nie znam, ale to wszystko nie prawda, przekonajcie się same że przy dobrej obsłudze i chwili w takim miejscu, pokochacie naturę, która już tysiąclecia temu dbała o najważniejsze i najpiękniejsze kobiety świata.

sobota, 18 lutego 2017

Dziś zdradzę Wam sekretny rytuał pielęgnacji znad morza śródziemnego!!!

Nie żartuje, naprawdę znam taki sekret i wiecie co? Każdy z Was go pozna i może, a właściwie powinien, spróbować go w swojej codziennej pielęgnacji. Tak codziennej! Jest na wyciągnięcie ręki, choć pochodzi, z wydawać by się mogło, odległego zakątka, gdzie króluje błękit i gdzie znaleźć można prawdziwe skarby. Takie skarby, możecie mieć u siebie w domu, nazywają się algi morskie i specjalnie dla was, wyłowiła je, moja ulubiona marka Le Petit Marseillais, zamknęła je w cudownych niebieskich opakowaniach i oddaje w wasze ręce. Wcześniej już wam wspominałam, o tym jak dotarła do mnie, przed świętami, cudowna paczuszka dziś opowiem Wam trochę więcej, o całej serii, bo jest ona wyjątkowa i stała się moją ulubioną, głównie przez piękny zapach. Przywodzi na myśl piękne Lazurowe Wybrzeże we Francji cudowną Prowansję, wymarzone wakacje na Santorini, czy cudowne plaże Hiszpanii, po prostu morski czar. 


W serii Rytuał Morskiej Pielęgnacji mamy cztery produkty, Pielęgnujący Żel Do Mycia - Odżywienie, Mleczko Do Ciała - Nawilżenie, Pielęgnującego Kremu Do Mycia - Nawilżenie, Balsam Do Ciała - Odżywienie,  tak więc wszystko to czego nasza skóra potrzebuje, by być wiecznie młoda i piękna, odżywienie i nawilżenie w różnych wariantach do wyboru, ja się nie mogłam zdecydować i spróbowałam wszystkich. Jak przystało na kultową już francuską markę, pielęgnacja jest na najwyższym poziomie, sięgającym ponad czubek wieżę Eiffela, nie podrażnia, świetnie myje, doskonale nawilża, mocno odżywia zarówno pod prysznicem jak i później, no i cudownie pachnie jak przystało na Marsylskie krainy pełne piękna. Każdy z tych kosmetyków, to oddzielny temat, specjalnie dobrane składniki, wyjątkowe dodatki, fajne opakowania, no i oczywiście wyjątkowa pielęgnacja skóry. 
Pielęgnujący Żel Do Mycia Le Petit Marseillais Odświeżenie. To nie algi morskie: listownica palczysta (taki rzadki glon, co wygląda jak długie palce) i ulwa morska (to też glon, ale wygląda jak sałata, serio!), oba są źródłem peptydów czyli tego aminokwasu co regeneruje naskórek. Oprócz tych morskich roślinek, w żelu jest mnóstwo minerałów morskich i wody morskiej. Po prostu kawałeczek morza, zamknięty w niebieskim opakowaniu, idealny do porannego prysznica!
Alternatywą jest Pielęgnujący Krem Do Mycia Le Petit Marseillais, w którym algi uzupełnione są, wydobywaną z grot morskich białą glinką, zawierającą krzem (to taki pierwiastek, który się na wszystko zgadza po francusku Si! występuje w formie takich fajnych kamyczków) i dzięki temu poprawia kondycję skóry i wzmacnia naskórek. No i ten morski zapach, to właśnie ten krem mnie w sobie rozkochał i gdziekolwiek jadę mam go ze sobą, idealny rano i wieczorem, po prostu musicie spróbować!
Po prysznicu trzeba się trochę nawilżyć, bo choć żel i krem działają odżywczo, to dla wzmocnienia efektu warto użyć Mleczko Do Ciała. Jest kremowy, delikatny, szybko się wchłania w łatwo rozprowadza, no i ma fajne opakowanie z pompką, więc jest wygodny. W składzie obok morskich roślinek czyniących cuda (które zawierają kwas alginowy, laminaryna oraz agar) i zostawiają na skórze taką niewidzialną jedwabną warstwę,  mamy minerały morskie (sód, magnez i potas- te znacie nie będę tłumaczyć), razem działają silnie odżywiająco. Pielęgnacja, połączona z pięknym zapachem, to kolejny element tego śródziemnomorskiego rytuału. 
Tutaj również mamy alternatywę, a właściwie, jak dla mnie, idealne wykończenie, dla tego sekretu, który z taką radochą zdradziłam. Balsam zawiera to co wszystkie kosmetyki z serii czyli algi, wodę morską, minerały ale ma też Oligoelementy ( pisałam o nich wcześniej, to kombinacją składników aktywnych, wydobywanych z dna morza. Te pierwiastki śladowe, a dokładnie miedź, cynk, żelazo, kobalt, jod i magnez, odpowiedzialne są między innymi za prawidłowe funkcjonowanie skóry. Każdy pierwiastek w inny sposób ją pielęgnuje np. cynk przyspiesza regenerację skóry, magnez łagodzi podrażnienia, a miedź pozwala zachować młody wygląd skóry.) Oligoelementy kompleksowo dbają o komórki naskórka - odżywiają je i silnie regenerują. No i ten pociągający zapach jest słodko - słony, uwodzi każdego jak morska bryza. 
Teraz znacie moją tajemnice, dobrego humoru i pięknej skóry, którą możecie kupić w każdej drogerii, a teraz w promocji w Rossmannie! Ja uwielbiam zasypiać, otoczona tym cudnym zapachem, wyobrażając sobie, że jestem na jakieś egzotycznej plaży, to dodaje mi energii i poprawia nastrój, rano wstaję i po prysznicu, znów mam energię, żeby gonić marzenia! Egzotyczna pielęgnacja, morska bryza, piękna skóra i przystępna cena, to są składniki skarbu śródziemnomorskiego, który wykorzystajcie, żeby być szczęśliwym we własnym domu.
Ja się zakochałam i polecam #ambasadorkalpm
Po wiecej info wbijajcie na ambasadorkalpm.pl

Upolowane w... Biedronce! - Makaroniki

Wszyscy wiedzą gdzie jest najbliższa Biedronka, wszyscy choć raz robili tam zakupy i każdy znajdzie tam coś dla siebie. Oprócz standardowych produktów, często pojawiają się tam akcje tematyczne, a wraz z nimi ciekawe produkty, dlatego właśnie postanowiłam wprowadzić na bloga nową serię, Upolowane w.... Będę wam opowiadać o fajnych i ciekawych rzeczach które można kupić w Biedronce, Lidlu czy innych sklepach, a które sama z kupuję z ciekawości. Dziś na widelec idą słynne francuskie ciasteczka makaroniki, dostępne podczas tygodnia francuskiego czyli do 26 lutego, macie więc jeszcze czas, a warto. 
Ogólnie są to ciastka dość drogie, zarówno gotowe jak i wykonane w domu, a wszystko przez poziom trudności w ich wykonaniu, no i koszty składników, szczególnie migdałów, które są ich podstawą. Przeciętnie jedno ciastko kosztuje 5 zł, nie wszędzie jednak można je kupić, zazwyczaj są to specjalne sklepiki w centrach handlowych czy profesjonalnych cukierniach. Ostatnio pojawiły się w Lidlu, pakowane po 12 sztuk za ok 14 zł, w dwóch różnych wariantach, klasyczne i tropikalne, są głęboko mrożone i przed konsumpcją trzeba je rozmrozić i szybko zjeść, bo się rozpływają. Jak każda mrożonka tracą trochę na smaku. 
Te z Biedronki pakowane są po 4 sztuki, w jednym smaku, więc miałam problem zdecydować się czy spróbować nietypowego melona czy maliny, zdecydowałam się na klasykę. Makaroniki są bardzo lekkie i rozpływają się w ustach, czuć ich chrupkość i ciastko jest naprawdę konkretne, jak w prawdziwym sklepie z makaronami. Ciasteczko to tak naprawdę mączka migdałowa i jajka, plus dowolny dodatek który nada im smaku, w tym przypadku są to maliny, ale każdy smak który właśnie przyszedł ci do głowy możesz stworzyć. Nadzienie w kupionych jest naprawdę wyraziste, w formie płynnej galaretki, nie jest kremowe tylko owocowe, jak dla mnie o wiele lepsze niż te z Lidla, choć je też lubię. Nadzienie to kolejny milion opcji, od sorbetów, bo kremy śmietanowe, kto co lubi i jak chce je łączyć, te Biedronkowe są jednym z lepszych wyborów
Niecałe 2 zł za ciastko to przystępna cena, dla miłośników prawdziwych słodyczy. Jeśli ktoś jeszcze nie próbował tych ciastek, (które nie są robione z makaronu jak niektórzy myślą ;D), nie ma szansy ich upolować w jakimś centrum handlowym, to znakomita okazja na spróbowanie czegoś nowego. Poznacie ich smak, a potem możesz wybierać w nieskończonej palecie smaków, kolorów i kombinacji, bo te ciastka to istna tęcza możliwości, można je dostać chyba w każdym smaku i kolorze, a możliwości ich łączenia jest nieskończenie wiele. Ja mam nadzieję, że staną się one w Polsce tak popularne, że będzie można dostać je wszędzie, nawet w Śremie. 


Optima(lne) smarowanie na śniadanie.

Od jakiegoś czasu testuje z serwisem Streetcom.pl margarynę funkcjonalną Optima Cardio Potas+ i dziś postanowiłam się z Wami podzielić swoimi wrażeniami i informacjami o tym "wynalazku". 
Po pierwsze warto wiedzieć, że produkty funkcjonalne zawierają sterole roślinne, pomagające obniżyć poziom cholesterolu, ale margaryna, którą ja testuje ma dodatkowo potas, pomagający utrzymać prawidłowe ciśnienie krwi. Więc skoro i tak co dzień używamy margaryny czy masła do kanapek, to dlaczego nie zadbać przy tym o zdrowie?!
Optima Cardio Potas+ nie zawiera soli, ma 60% tłuszczu i nadaje się zarówno do kanapek jak i stosowania na ciepło. W tym miejscu podzielę się z wami ciekawym przepisem na placuszki jaglano-bananowe, jak dla mnie rewelacja na niedzielne śniadanie. potrzebujecie 1/3 szklanki koszy jaglanej, dużego banana, 1 płaska łyżeczka sody oczyszczonej, 1/2 łyżeczki kurkumy, 3 łyżki razowej mąki przennej, 1 łyżka Optimy Cardio Potas+. Kasze prażymy do uzyskania orzechowego aromatu, na sicie o gęstych oczkach płuczemy wodą, wrzucamy do garnka zalewamy szklanką wody, gotujemy aż kasza wchłonie cała wodę, potem chłodne mieszamy z bananem dodajemy sodę, kurkumę, 3 łyżki mąki. Margarynę rozgrzewamy na patelni i na niej smażymy placuszki. Najlepiej je podawać z jogurtem naturalnym i owocami. http://optymalnewybory.pl/przepisy/ a tu macie inne fajne przepisy.
Ja powiem wam tyle, że dla mnie ta margaryna jest bardzo smaczna, łatwo się nią smaruje kanapki, i nie jest wodnista na patelni. Przekonuje mnie też fakt że już po 2-3 tygodniach spożywania 1,5-2,4 g. steroli roślinnych obniża nam się cholesterol o 7-10%, a możecie mi wierzyć lub nie ale mam z tym problem. Dowiedziałam się też trochę o Potasie, który reguluje napięcie mięśni, ciśnienie krwi, prace nerek i rytmu serca, czyli dotlenia mózg poprawiając koncentrację, no i pomaga w transporcie składników odżywczych do komórek. Jeśli to wszystko zyskam smarując kanapki do pracy Optimą Cardio Potas+ zamiast zwykłą margaryną czy masłem, to jasne, że będę ją stosować nawet po zakończeniu testu. Choć moja marudna siostra twierdzi, że jej nie smakuje to kiedy jej zrobiłam kanapki, zajadała się nimi z zadowoleniem. Jajecznica też jest jakby smaczniejsza, kiedy wiem że ma dobre działania dla serduszka i cholesterolu.
Cieszę się, że mogłam wziąć udział w tym teście, bo pewnie nigdy nie zwróciła bym na nią uwagi, a teraz sądzę, że funkcjonalność tej margaryny jest dla mnie bardzo pozytywnym rozwiązaniem. Polecam. 

niedziela, 29 stycznia 2017

Na sucho przeciw wysuszaniu!

Farbowanie, suszenie, prostowanie, kręcenie, tapirowanie, lakier, słońce i mróz to tylko kilka grzechów jakie popełniamy na naszych włosach, a co robimy żeby o nie zadbać? Niestety z tego co słyszę wśród znajomych często niewiele. Od razu mówię, że mycie włosów to nie pielęgnacja, niezależnie czy robisz to codziennie czy dwa razy w tygodniu i czy używasz do tego szamponu z sieciówki czy tego drogiego z reklamy z odżywką, pielęgnacja zaczyna się gdy oprócz tego używasz dodatkowo odżywki, maseczki, serum, olejku czy choćby jedwabiu. Dziś opowiem wam o trzech sposobach pielęgnacji na suche włosy.
Ostatnio dałam moim włosom nieźle do wiwatu, od dekoloryzacji, farbowanie, rozjaśniania po prostowanie i kręcenie, przez co stały się suche, łamliwe i zaczęły się puszyć. Dwa lata temu uratował je zabieg Pro Fiber, którego efekty utrzymywały się prawie przez rok, ale cena troszkę przerasta kieszeń zwyczajnej dziewczyny z małego miasta, więc zaczęłam szukać czegoś w zamian do domowej pielęgnacji, oprócz tych fajnych szamponów, używam odżywek i maseczek, które spłukuję i choć są skuteczne i naprawdę odżywają to kiedy jednak włosy wyschną efekt końcowy nie jest zadowalający. Nie lubię kiedy moje włosy wyglądają jak siano więc znalazłam sposób, żeby codziennie wyglądały świeżo i lekko jak po wizycie u fryzjera, bo w pielęgnacji nie chodzi o obciążanie, tylko o odżywianie. Tak więc moje trzy sposoby to Dwufazowy eliksir, Aksamitny krem i Olejek odbudowujący.
Dwufazowy eliksir od L'oreal dostałam w zeszłym roku do przetestowania z wizaz.pl i już ze mną została. To bardzo lekka odżywka, którą rozpyla się jak spray jest połączeniem bezbarwnego olejku i tajemniczej różowej wody, które trzeba zmieszać przed zastosowaniem, zależnie od potrzeb możemy użyć jej troszkę lub troszkę więcej :D Po wyprostowaniu wystarczy raz czy dwa psiknąć na końcówki, ale żeby utrzymać w ryzach loki przyda się parę razy w trakcie układania. Włosy łatwo się rozczesują i mają zdrowy połysk wyglądają naprawdę zdrowo. Idealny do codziennego stosowania.
Aksamitny krem nawilżający Pantene to wyższy poziom pielęgnacji, używam go tylko raz dzień po umyciu włosów, jedna czy dwie pompki na końcówki w ten sposób wyglądają jakby własnie były podcinane, są równe i włosy wyglądają na gładkie, są nawilżone, ale nie tłuste, nie ma śladu elektryzowania i odstających pojedynczych krótszych włosów. Wyglądają jak te u telewizyjnych gwiazd i celebrytek, jakby układało się je cały dzień. 
Olejek a właściwie Eliksir odbudowujący od L'oreal to najwyższy, najintensywniejszy i najskuteczniejszy sposób na spalone koloryzacją, rozjaśnieniem, prostowaniem czy suszeniem końcówki. Zamiast je ścinać warto zainwestować w "Magiczną moc olejków". Przeciwdziała rozdwajaniu, odbudowuje i nadaje blasku nawet tzw. "patyczkowym końcówką" które łamią się niemiłosiernie. Ja z moich ciemnych włosów zeszłam do prawie siwych końcówek podczas ostatniej koloryzacji sombre i jak łatwo się domyślić, końcówki stały się sztywne, matowe i jakby szeleszczące. Olejek nie nadaje się do nakładania na całe włosy, choć zapach kusi by to zrobić, jednak tylko końcówki które są naprawdę zniszczone będą wyglądać bosko po jego zastosowaniu. Stają się gładkie, pod palcami nie da się wyczuć żadnych nierówności, błyszczą i stanowią jedną idealnie spasowaną całość. Dla mnie okazał się niezwykłym odkryciem i prawdziwym ratunkiem.
Z taką pielęgnacją moje włosy codziennie wyglądają jakby własnie przeszły zabieg pielęgnacji w prestiżowym salonie i z pewnością nie jedna kobietka może mi pozazdrości, długich pięknych włosów, zawsze idealnie ułożonych i lśniący, a zarazem lekkich i bardzo naturalnych. Wy też zadbajcie o swoje włosy dziewczyny, bo to wasza najpiękniejsza ozdoba. 

niedziela, 15 stycznia 2017

Donat Oreo czyli Amerykańska Żabka!

Czy jest na świecie ktoś kto choćby ze słyszenia nie zna Oreo? Nowojorskie ciastka dawno podbiły świat i pojawiały się w najróżniejszych formach, od tortów, przez czekolady aż do lodów, sama nawet kiedyś piekłam muffinki o tym smaku. O tych markizach, mówiło się i mówić będzie ze względu na uzależniający (ponoć bardziej od narkotyków) smak, wzruszające reklamy na dzień ojca (ja na niej płakałam), memy kojarzone z wyglądem, aż po rekordy świata bite pod nazwą tych czarno białych słodyczy. Szał który ogarnął USA już dawno wylał się na cały świat, wciąż pojawiają się jakieś nowości i szaleństwa z ciastkami związane, od kilku dni można na przykład kupić w sieci Żabka/Fresh Market donata Oreo.
Oczywiście moja natura testera nie pozwoliła mi przejść obok tej nowości obojętnie. Po pierwsze uwielbiam smak który kojarzy się z tymi ciastkami, po drugie lody na patyku które latem jadłam były cudem w gębie, a po trzecie w końcu donaty to mój ulubiony grzech dietetyczny. No więc już na pierwszy rzut oka, bez patrzenia na nazwę wiemy, że ten akurat wariant na pewno ma coś wspólnego z Oreo. 
Czarne ciasto, biała polewa i widoczne kawałki ciastek, nie ma opcji, żeby go pomylić z innym, ale dla tych mniej spostrzegawczych i sprytnych mamy jeszcze piękną papilotkę z nazwą. Głęboko liczyłam że smak, będzie zbliżony do tych pysznych lodów, które jadłam w wakacje, czyli gorzkie mocne ciastko, zrównoważone słodką kremową masą, no i rzeczywiście ciastko jest nadziane.
Kremu jest nawet sporo, ale... to jednak nie do końca to czego oczekiwałam. Być może dwa donaty na jakie trafiłam nie były pierwszej świeżości, a może po prostu już takie są, ale ciasto jest suche a nie wilgotne jak na ten rodzaj pączka przystało. Czuć co prawda smak Oreowego ciastka, ale to raczej coś w rodzaju domowego ciasta czekoladowego z aromatem słynnej markizy. Krem również nie ma tak intensywnego smaku jak oryginalny. Całość to raczej jakaś odmiana ciasta W-Z niż ekstra amerykański przysmak. Ja się zawiodłam, ale to wciąż tylko moja opinia. Miłośników Oreo i donatów zachęcam do zapolowania na tą nowość bo jej cena to 2,5 zł, a być może okaże się on dla was strzałem w 10, ja jednak wole oryginalne markizy :)

niedziela, 8 stycznia 2017

Hej dziewczyno spójrz na misia - czekoladowego misia... On poprawi humor Ci...

Pozostając w temacie czekolady ( i piosenek we własnej interpretacji :D), dziś rozbieramy złotego misia od Lindt, a robię to dla tego, że sama kiedyś chętnie bym się dowiedziała, czy warto wydać średnio te 15 złoty, na czekoladową figurkę z ozdobnym serduszkiem na szyi. Wciąż bym się wahała, gdyby nie to, że dostałam go w prezencie z kalendarza adwentowego na Facebooku, tak więc teraz mogę go bezkarnie rozebrać na części pierwsze 😋.
Złoty miś prezentuje się naprawdę godnie na półce, spokojnie mógłby postać tam jeszcze trochę, ale za długo nad nim myślałam, żeby od tak zostawić go w spokoju. Poza tym ten jego naszyjnik z serduszkiem bardzo mi się podoba i głęboko rozważam zrobienie z niego własną biżuterię, Chokery są teraz modne 😈. Niestety sznurek choć z solidnego materiału na szyje za krótki, ale za to jaką śliczną i słodką bransoletkę mam :D No dobra ale nie o opakowanie tu chodzi, rozbieramy go...
No i mamy nagiego misia, jest naprawdę ładnie wykonany w każdym detalu, wypukłe oczka, wyraźne napisy i nawet pazurki, widać, że to solidny kawałek czekolady, no i zapach... Naprawdę wyjątkowy, intensywny. mleczny od razu chce się go gryźć ( a tu jeszcze fotkę trzeba strzelić :/). Na myśl o dobraniu się do niego miałam większy uśmiech niż on sam. No i oczywiście szybko zabrałam się do pożerania biednego nieświadomego niczego misia...
Do tematu nie da się podejść inaczej jak przy kawie, bo miś to typowy wyrób mleczny Lindt, 100% czekolady mlecznej w mlecznej czekoladzie. Miś to nie jest jakaś tam figurka gwiazdora za 3 złote w bierdonde czy innym gadzie, to upominek dla szefa czy narzeczonej która lubi zakupy w Posnanii (wcale nie pije to cen w niektórych sklepach). W każdym razie nasz czekoladowy pocieszyciel to dwa razy grubsza czekolada i kilka razy lepsza. Tego smaku nie można porównać z żadną inną czekoladową figurką (poza zajączkiem Lindt, ale przecież to chyba to samo...). Jeśli próbowaliście Lindor to możecie sobie wyobrazić jak smakuje ten zwierzak, bo to dokładnie tan sam smak, nie samej czekolady, ale jakby połączenia z nadzieniem. Powiem wam, że po zjedzeniu tego kawałka ze zdjęcia, zdecydowanie musiałam napić się kawy i już wiedziałam, że do przez kilka dni moje czekoladowe ja, będzie zaspokajane, kawałek po kawałku zjadając złotego niedźwiadka. 

Teraz już wiem, że zamiast wymyślnych bombonierek, czy paczuszek z różnymi kolorowymi ozdobami z czekolady, w przyszłe święta podaruje mojej przyjaciółce, siostrze, chrześnicy i jeszcze kilku osobą słodziaka w złotym futerku z bogatym wnętrzem, on jest smaczniejszy i ładniejszy. 

piątek, 6 stycznia 2017

Słodkiego miłego życia... - Trzech Czekoladowych Króli wśród pralinek.


Z okazji święta Trzech Króli test trzech pralinek czekoladowych, Kinder Schoko-Bons, Lindt Lindor i Mister Choc Misie. Każda inna, każda wyjątkowa i idealna na świąteczne dogadzanie ;)

Na pierwszy ogień, a raczej gryz idzie niemiecka pralinka Mister Choc z Lidla, kupiłam ją właśnie w celu porównania jej do dwóch pozostałych. Zapowiadała się całkiem smacznie, dostępna jest w trzech smakach; mleczne, tofii i owoce leśne, po te ostatnie sięgnełam. W głowie miałam smak pomiędzy lodami jagodowymi a jogurtem owocowym, co wydawało się fajną odmianą przy mlecznych Kinderkach i czekoladowych Lindorkach. Po pierwsze, jeśli chodzi o wielkość i pierwsze wrażenia, są one wielkości pośredniej, ale mają fajny kształt misia, są w mlecznej czekoladzie i to sprawia, że są bardzo słodkie. Nadzienie ma kolor malinowy i nie przypomina ani lodów ani jogurtu, to raczej coś po środku, no i "szeleści między zębami. To chyba przez te "kulki smakowe", troche ciemniejsze plamki w nadzieniu. Jak dla mnie nie mają w sobie tego intensywnie mlecznego smaku, który dla mnie jest wyznacznikiem przy szukaniu najlepszej pralinki, ale za to zdecydowanie są najtańsze z tych które dziś omawiamy, więc na pewno skuszę się na pozostałe żeby sprawdzić jak to z nimi będzie.

Drugie będą Schoko-Bonsy, każdy kojarzy pewnie reklamę tego wielkiego cukierka co oszukuje żeby wygrać w gorące krzesła?! Wiecie co? Ja też dała bym się skusić. Cukierki w kształcie jajek, kryją grubą warstwę czekolady i mleczne nadzienie z nutką wanili jak sądze i małymi kawałkami orzeszków. Nie szeleści jednak między zębami jak poprzednie nadzienie a raczej jest do chrupania. Dla mnie naprawdę genialna sprawa, Mleczna czekolada charakterystyczna dla Kinder, szybko się rozpływa, potem jest kremowe nadzienie, przywodzące na myśl smak dzieciństwa (mojego, bo nie wiem czy wam też ktoś pierwsze Kinderki z Niemiec na święta przywoził), a na końcu jeszcze przez chwilę dla utrzymania smaku chrupię się malutkie kawałki orzeszków. Ja osobiście uwielbiam te cukierki i o ile nie jem zbyt wiele czekolady na raz ( to już chyba starość) to całą paczkę tych cukierków zjeść potrafię. Nie są one jednak zbyt tanie, no ale cóż, czego się nie robi dla odrobiny przyjemności :D

Numer trzy, dla mnie numer jeden, najdroższe, największe, najczekoladowsze (wiem że nie ma takiego słowa ale w moim słowniku już jest) i najsmaczniejsze. Jak to mówi ich reklama... (pierwsza chyba, która nie kłamie, bo to że świstak siedzi i zawije je w te sreberka, w dobie mechanizacji jakieś wątpliwe...) czekoladowe arcydzieła stworzone przez Maître Chocolatier LINDT. Jak dla mnie czekoladowa rewelacja, 100% czekolady w czekoladzie, mlecznej oczywiście. Chrupka czekolada, i kremowe czekoladowe nadzienie, które rozlewa się na języku pod wpływem ciepła sprawia, że i ja się rozpływam. Jest jednak tak słodkie że jedna czekoladowa bomba zdecydowanie zaspokaja czekoladowe "coś bym zjadła". Otoczka z czekolady nie jest tak gruba jak w Schoko-Bons, ale pozostaje grupka (nie mylić z chrupiąca, to nie orzeszki), obstawiam, że gdyby była tabliczką czekolady słychać by było pękanie. Nadzieje jest kremowe i wypełnia prawie całą pralinkę, nie różni się kolorem od zewnętrznej czekolady ale jest tak słodkie, że czuć je całym podniebieniem, co raczej szybo zaspokaja nasze apetyty. Prawda jest jednak taka, że to szwajcarskie cudo i jak szwajcarskie zegarki jest idealnie... drogie. Na Polskie realia to raczej rarytas z najwyższej półki, niewiele znam osób, które do kawki zajadają się tymi czekoladkami, ale jak to mówią, za luksus trzeba płacić, bo inaczej przestaje być luksusem.

W tym zestawieniu mogło by się znaleźć jeszcze kilka cukierkowych rewelacji, jak Deserki Wedla, Ferrero Rocher i wszystkie inne jakie przyszły Wam do głowy, ale mamy święto Trzech Króli i trzy cukierki mi w zupełności wystarczą, o reszcie możemy podyskutować pod postem w komentarzach, chętnie posłucham waszych uwag i spostrzeżeń, a nawet sugestii i może w przyszłości jeszcze zrobię podobne testy. Miałam wam jeszcze rozebrać złotego misia od Lindt, ale żeby się za słodko nie zrobiło to w kolejnym wpisie go zjemy...

Tak więc kochani, dziś życzę Wam ... Słodkiego, miłego, życia! Jest tyle pralin do zdobycia ;)

środa, 4 stycznia 2017

Stypendium Pani Swojego Czasu - Nowy rok, nowe wyzwania.

Cztery dni temu rozpoczęliśmy nowy rok, według większości horoskopów dla mnie będzie to czas, spełnionych marzeń, podróży i sukcesów, ale nawet przeznaczeniu trzeba czasem pomóc. Tak więc niech porażki staną się lekcjami, plany - działaniami, słabości - wyzwaniami, wątpliwości zamieńmy w wiarę a niepewność w impuls do działania. Ja mam jeszcze jedno wyzwanie swoje lenistwo i odkładanie wszystkiego na później czas zmienić w umiejętne zarządzanie swoim czasem i do tego przyda mi się pewne wyjątkowe stypendium, o które już dziś walczę.

Pewna bardzo fajna kobietka bardzo zainteresowała mnie swoją akcją oto co o niej pisze;

Ponieważ już za moment startuje kurs "Zrób to dziś, czyli jak nie odkładać na jutro" ruszamy ze STYPENDIUM PSC! Zapraszam do udziału wszystkie kobiety, które mają w głowie jakieś przedsięwzięcie, z którym chciałyby wyjść do ludzi (blog, firma, fanpejdż, organizacja itp) a CIĄGLE ZWLEKAJĄ.


Mój blog powstał chwilę przed końcem roku, i jest to już moje trzecie podejście do prowadzenia czegoś, co będzie wartościowe nie tylko dla mnie, ale też dla ludzi których mogę zainteresować. Mam dużo do powiedzenia i wiem że wielu z was jest tego ciekawa, problem polega na tym, że nie zawsze mam na to czas, a przynajmniej tak mi się wydaje. Myślę, że każdy sposób by rozkręcić to przedsięwzięcie jest dobrym sposobem. Pewnie i wy macie w głowie jakieś plany i postanowienia, a wydaje wam się że nie macie na to czasu, więc może przekona Was ta dziewczyna która pisze o sobie tak: Nazywam się Ola i jestem Panią Swojego CzasuOd 10 lat uczę jak zarządzać swoim czasem, a moją misją jest sprawienie, by Kobiety uwierzyły w to, że potrafią robić to doskonale. Wierzę, że każda Kobieta potrafi wziąć czas w swoje ręce i zarządzać nim po swojemu - na Kobiecy sposób.Nie jestem coachem, robię głupie miny i czasem mówię "dupa". Jeśli to dla Ciebie problem, to raczej się nie polubimy.


Mnie to przekonuje i liczę, że uda mi się dostać to stypendium, a jeśli nie to i tak nauczę się zarządzać swoim czasem a ten blog stanie się hitem, bo porażki są lekcjami, a wyzwania celami i właśnie taka postawa będzie mi towarzyszyć cały 2017 rok. Wam również tego życzę z całego serca. Jak to powiedział niedawno Keanu Reeves "
Nikt z nas nie opuści tego świata żywy, więc, proszę, przestań się obciążać zbyt wieloma myślami i zakazami. Jedz pyszne jedzenie. Biegaj w słońcu. Skacz do morza. Mów prawdę, która kryje się w twoim sercu. Pozwól sobie na głupoty. dź przyjacielski. Bądź zabawny." a ja dodam znajdź na to wszystko czas ;)